
Miałem 315 tysięcy i marzenie, które wydawało się niemożliwe. Wtedy postanowiłem złamać wszystkie zasady, które mnie paraliżowały.
’To za mało!’ – usłyszałem przez telefon stanowcze 'nie’ sprzedającego.
340 tysięcy. Ta wywoławcza to jedna z najniższych cen na rynku. Chcę to mieszkanie. Mam tylko 315.
A właśnie zaproponowałem jeszcze mniej.
Moje wahanie było jak kotwica, która trzymała mnie w bezpiecznej, ale nudnej zatoce. Nigdy nie byłem dobry w negocjacjach, ani śmiały. Za bardzo się przejmuję tym, co pomyślą inni. Nie chciałem obrazić sprzedającego. 'Co on sobie o mnie pomyśli?’ – ta myśl paraliżowała mnie przez lata. Od dzieciństwa miałem problem, by zawalczyć o swoje.
Muszę brać. Nie ma co się targować. Jest tylko jeden problem.
Nie mam tyle i nie zdobędę już więcej…
Marzenie jest na wyciągnięcie ręki. Poza moim zasięgiem.
Mieszkanie było świetne rozkładowo. 45 metrów przestrzeni, gdzie każdy centymetr pachniał nowym początkiem. Jasna kuchnia z oknem na podwórze, gdzie sąsiednie dzieci bawiły się w piaskownicy. Odpowiadała mi lokalizacja. Trzy minuty do przedszkola – wystarczy, by syn mógł jeszcze zjeść śniadanie w domu. Blisko do mieszkania babci. Szybka komunikacja do pracy. Garaż. Przyjaciółki żony też mieszkają obok. To było to mieszkanie, którego poszukiwałem!
Niestety, wiedziałem, że mieszkania w tych cenach znikają jak ciepłe bułeczki. Dwa ostatnie sprzątneli mi tuż sprzed nosa.
Na droższe aktualnie mnie nie stać. Muszę znaleźć takie w cenie bliżej 300. Na dziś mam zebrane 315 tysięcy gotówki. Żadnej zdolności kredytowej.
Szukam już 10 miesięcy. Tysiące przejrzanych ogłoszeń. Setki telefonów. Dziesiątki oględzin. Niezliczone godziny spędzone na tym projekcie. Nadzieje, zawody, frustracje. I tak w koło. Miesiąc temu już odpuściłem na dwa tygodnie. A wypowiedzenie obecnego mieszkania biegnie. Za trzy tygodnie musimy się wyprowadzić.
’Chyba się poddam i zostaniemy w aktualnym mieszkaniu.’ – mówiłem przez ostatni tydzień. 'Damy radę, znajdziemy coś. Musisz być bardziej stanowczy.’ – żona wierzyła bardziej niż ja. Codziennie wieczorem przeglądaliśmy razem nowe ogłoszenia.
To mieszkanie teraz. To była okazja, na którą czekałem. Musiałem przełamać swoją nieśmiałość. W tysiącach innych sytuacji w życiu nie potrafiłem.
Plan A był prosty – obejrzeć i złożyć uczciwą ofertę.
We wtorek, podczas oglądania, wziąłem głęboki oddech i rzuciłem pytanie: 'Skoro ma Pan wystawione za 340, to pewnie przy 310 byłby Pan zadowolony, tak?’ Serce waliło mi jak młot.
’Może przy 335…’ – odpowiedział – 'Jutro i do końca tygodnia będzie więcej oglądających, więc mi się nie spieszy.’
’Czy to mieszkanie też mi sprzątną sprzed nosa?’ – myślałem – 'Muszę działać intensywnie. Tym razem nie mogę się wycofać. Dobrze, że znajomy polecił mi książki o negocjowaniu nieruchomości. Po raz pierwszy czuję, że wiem co mam robić. Módlmy się, by zadziałało.’
Plan A nie zadziałał. Czas na plan B.
Teraz albo nigdy.
Środa: 'Mój wspólnik daje maksymalnie 300.’ Zdziwiłem się swojej pewności w głosie. 'To za mało. Kolejne osoby właśnie oglądają mieszkanie. Proszę o realne propozycje.’ 'Może zadzwoni z akceptem?’ – patrzyłem na telefon 100 razy. Za 20 dni musimy się wyprowadzić.
Czwartek: 'Przekonałem wspólnika na 310, ale to naprawdę maksimum.’ Cisza. Na telefon spojrzałem 210 razy. Długo nie mogłem zasnąć. 19 dni do przeprowadzki.
Piątek, rano: Dzwoni!
—
Napisz w komentarzu z czym dzwoni sprzedający i co się dzieje dalej – a wyślę Ci dalszą część historii! Przy okazji – Patryk dziękuję za inspirację!
Napisz komentarz